ŚPIEW SZALONEGO

jestem w ogniu,
palę się, nie podchodźcie,
płonę, nie ugasicie mnie.
Co za rozkosz.
parzę tego, kto się zbliża,
nieuleczalnie udręczam.
sam siebie.

Zwijam się w cierpieniu,
śpiewam w płomieniach.
To boli, to zachwyca.
Nie ma nadziei, że umrę.
Jestem nieśmiertelny, niestety
jak pojecie oderwane, jak abstrakcja.

Ogień, ogień, ogień,
kosztowna świetność ekstazy,
dygocąca nieustanność,
szczęście.

Hymn na cześć ognia,
kędziory płomieni
miękkie jak język dziecka,
jasne jak język anioła.
Żar, którzy oczyszcza,
jestem już czysty
jak kość bez mięsa, jak diament.

Dyszę
we wspaniałości światła.
Falisty wniebogłos,
wieczne rwanie włosów,
precyzyjne piękno tortury.
Śpiewam.

Diable, co dolewasz mi smoły,
nic nie rozumiesz.
To nie za winy, diabłe, to z nadmiaru.
To jest niebo,
najwyższe z siedmiu nieb.
[Anna Świrszczyńska]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam prośbę do komentujących - wpisujcie opinie na temat wiersza,
proszę o konstruktywną krytykę.
Bardzo proszę, podpisujcie się IMIENIEM lub PSEUDONIMEM!
Nie bądźcie anonimowi! Dziękuję.